Władca nonsensu — „Gyubal Wahazar” w wersji Świątka
Paweł Świątek, młody krakowski reżyser znany m.in. z rewelacyjnej adaptacji Pawia królowej Doroty Masłowskiej, tym razem na deski Starego Teatru przeniósł jeden z najbardziej znanych dramatów Stanisława Ignacego Witkiewicza — Gyubala Wahazara.
Świątek doskonale wyczuł specyfikę awangardowego tekstu Witkacego, ponadczasowej baśni o lęku przed utratą władzy. Odtworzył na scenie świat, którego paradoksalne prawa wyznacza „absolutna blaga” i groteskowy katastrofizm. Futurystyczna wizja społeczeństwa rządzonego przez okrutnego tyrana bawi i przeraża jednocześnie. Okazuje się jednak zdumiewająco aktualna.
Światem na scenie rządzi absurd. Również język, jakim posługują się bohaterowie sztuki, nie służy temu, by go rozumieć. Jeżeli zagubimy się w meandrach ich alogicznego rozumowania — doskonale. Zgodnie z estetycznymi założeniami autora widz powinien zostać opętany przez tekst dramatu. Pogubić się w nim osaczony przez niezrozumiałą, surrealistyczną rzeczywistość, w której w sposób karykaturalny przedstawiona jest władza, religia oraz nauka. W społeczeństwie rządzonym przez okrutnego tyrana, Gyubala Wahazara, każdy jest egoistycznym łajdakiem. „Jestem skończona, programowa, świadoma siebie hiperkanalia” — oznajmiają z dumą bohaterowie sztuki.
Ubrany w czerwone spodnie z kodem zero-jedynkowym i elegancką marynarkę, pomalowany zieloną i czerwoną farbą, z gwiazdkami przyklejonymi do nagiego torsu, Gyubal Wahazar (świetny Marcin Czarnik) jest tyranem, od którego widz nie może oderwać oczu. Mefistofeliczny władca kradnie sztukę. Razem z O. Unguentym (Adam Nawojczyk), natchnionym demagogiem, przywódcą sekty przypominającym osobliwego wschodniego mistrza, tworzy tandem groteskowych i okrutnych dyktatorów, którzy doskonale uzupełniają się na scenie. Świntusia, dziesięcioletnia mistyczka, mówi niskim głosem Ewy Kolasińskiej, a demoniczny lekarz Rypmann (Krzysztof Zawadzki) weryfikuje makabryczną teorię gruczołów i przemienia kobiety w mechaniczne kobietony. Każdy puzzel w układance Świątka wpasowuje się w ramy, które zakreśla oryginalny tekst dramatu i jest przekonujący dla widza rozmiłowanego w estetyce witkacowskiej groteski.
To kolejna sztuka Świątka, w której widać jego upodobanie do geometrycznego zorganizowania sceny. Tytułowego bohatera zamknął reżyser w oszklonej, dziwnej tubie ukrywającej go przed poddanymi. Jej kalejdoskopiczne szybki zniekształcają wizerunek władcy, potęgując wrażenie diaboliczności. We wnętrzu sceny półprzezroczysta kula, w której przebywa pierwszy kat dworu okrutnego tyrana, a po bokach liczne drzwi. Komnata Wahazara przypomina fantastyczne laboratorium.
Wypaczona, zniekształcona, futurystyczna wizja świata na scenie świetnie realizuje niepokojący tekst Witkacego i współgra z jego katastroficzną wymową. Świątek serwuje nam uniwersalną sztukę o nielogicznej i brutalnej walce o władzę oraz o perwersyjnej przyjemności, jaką sprawiają rządy. Doskonale zagrana, przekonująca i warta zobaczenia propozycja Starego Teatru.