Artykuły

Witkacy na przełęczach

Spektaklem według Witkacego Paweł Świątek wraca do Starego Teatru. To tu, na Nowej Scenie, odniósł dwa lata temu największy sukces. Po koncertowym Pawiu królowej według Doroty Masłowskiej debiutanta ogłoszono odkryciem.

Duża Scena Starego podziałała na Świątka w tajemniczy sposób — zrobił spektakl do złudzenia przypominający ostatnie przedstawienia dyrektora Jana Klaty. Mam tu na myśli manieryczne aktorstwo, komiksowe pomysły, muzyczne przerywniki z tanecznymi solówkami.

Gyubal Wahazar, czyli na przełęczach BEZSENSU. Nieeuklidesowy dramat w czterech aktach to inspirowana dadaizmem sztuka o brutalnym dyktatorze. Stanisław Ignacy Witkiewicz uważał napisany w 1921 r. tekst za szczególnie bliski jego teorii Czystej Formy.

Tytułowego tyrana gra w Starym Marcin Czarnik. Co prawda — mimo wskazówek z dramatu — piana nie „leje mu się z pyska przy lada sposobności”, co „bardzo łatwo wykonać przez uprzednie wpakowania w usta pastylek Vichy”. Ale i tak Czarnik szaleje. Scena ożywa, gdy Gyubal się na niej zjawia. Nie wiadomo tylko, w jakim celu. Świątek z dramaturgiem Tomaszem Jękotem tekst Witkacego sprawnie skrócili, ale ich zabiegi, takie jak obsadzenie w roli dziesięcioletniej Świntusi — „duchowej córki dyktatora” — Ewy Kolasińskiej, obdarzonej sporą vis comica dojrzałej aktorki, może nawet intrygujące, w sumie nie składają się na żaden koncept.

Wyszedł z tego spektakl zarazem dziwnie archaiczny i silący się na nowoczesny sznyt. Owszem, przestrzeń jest futurystyczna, kostiumy „odjechane” — a na scenie użyto mnóstwa ekranów plazmowych i kamer. Scenografia Marcina Chlandy efektownie wygląda na fotografiach. Ale gdy teatralne I maszyna idzie w ruch, wszystkie
atrakcje wydają się wystudiowane, a absurd — wysilony. Jakby starano się za wszelką cenę pokazać, jaki to z tego Witkacego był król zgrywy. Nie ma jednak nic bardziej dołującego niż zgrywa, która dłuży się w nieskończoność.

Pod tym względem Gyubal… przypomina inny groteskowy traktat o tyranii — niedawnego Ubu króla Klaty. I tam, doprawiając groteskę tekstu grubo szytą groteską inscenizacji, reżyser przyrządził teatralne masło maślane.

Stanisław Ignacy Witkiewicz nie ma szczęścia do współczesnych inscenizatorów. Wprawdzie Bzik tropikalny w reżyserii Grzegorza Jarzyny uważany jest za cezurę w historii najnowszej polskiego teatru, ale było to już niemal dwie dekady temu — w 1997 r. Późniejsze próby czołowych reżyserów z roczników 70. i 80. z reguły się nie udawały: Szewcy Klaty z aluzjami do politycznego projektu IV RP, Metafizyka dwugłowego cielęcia Michała Borczucha z TR Warszawa czy Szalona lokomotywa Michała Zadary z Bydgoszczy. Gyubal… wpisuję się w tę serię.

Jednocześnie trwa rocznicowy boom. Senat specjalną uchwałą ogłosił rok 2015 Rokiem Witkiewiczów — czym teatr jak dotąd szczególnie się nie przejmuje. Chwilę wcześniej Sejm ten sam rok ochrzcił rokiem Tadeusza Kantora — artysty, który miał duży udział w przypomnieniu o Witkacym-dramatopisarzu.

A dyrektor Klata dedykował sezon 2014/15 w Starym Teatrze Jerzemu Jarockiemu, wybitnemu artyście, który również Witkiewiczowskie teksty wystawiał w Krakowie (ale i w Monachium czy w Belgradzie). Poprzedni sezon w Starym, poświęcony Swinarskiemu, obfitował w sandale i głośno komentowane spektakle. Jego mocnym ostatnim akordem była opóźniona o rok premiera Nie-boskiej komedii — w wersji Strzępki i Demirskiego, po odwołanej przez Klatę inscenizacji Olivera Frljića oprotestowanej przez środowiska prawicowe. Tymczasem sezon „Jarocki” w Starym obywa się bez kontrowersji. I bez uniesień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji