Portret prymasa irytujący również księży
Poniedziałkowa premiera spektaklu Prymas Hlond niewiele miała wspólnego z telewizyjnym teatrem.
Biografia Augusta Hlonda, który był prymasem Polski w latach 1926-1948, została zmanipulowana przez komunistów. Przywrócić dobre imię prymasowi postanowili twórcy Teatru TV. Ponieśli porażkę. Napisany i wyreżyserowany przez Pawła Woldana scenariusz nie posiada dramaturgii, a jego kaleka konstrukcja opiera się na fragmentach dokumentów, listów, modlitw. Bezradni w starciu z tą materią okazali się aktorzy. Nawet świetny zazwyczaj Henryk Talar jako Hlond wygłasza swoje koturnowe kwestie, nie dając im życia. Osobną kwestią są sceny rozmów, w których niemiłosiernie szeleści papier, a sceniczny żywy dialog pozostaje poza zasięgiem. Jest też zarzut o wiele poważniejszy — wkładania w usta postaci tekstów mających często charakter publicystyczny, niebezpiecznie meandrujący ku propagandzie. Zirytowało to księży, z którymi rozmawiałam po przedpremierowym pokazie.
Wszystko to smutne, bo marka „Teatr TV" to zobowiązanie do klasy. Nie budują jej widowiska „ku czci" — nawet w najsłuszniejszych sprawach. Teatr to miejsce rozmów o problemach, sprawach trudnych do jednoznacznego rozstrzygnięcia, łatwej oceny. Teatr TV to dodatkowo zobowiązanie artystyczne, jako że może sięgać po najważniejszych twórców w kraju. Prymas Hlond nie ma z tym wiele wspólnego.
Dziwne, wyglądające jak naprędce zbite z desek podwyższenie dla papieskiego tronu, na którym zasiada Papież Pius XII (Wojciech Wysocki), rozpocząć może długą wyliczankę grzechów realizacyjnych, do których dodać trzeba fatalnie uszyte kostiumy na czele z sutanną kardynalską niemiłosiernie marszczącą się w ramionach i na piersiach.
Spektakl przywołuje najważniejsze momenty z życia emigracyjnego Kardynała, od wybuchu II wojny światowej, aż do powrotu do Polski w lipcu 1945 roku, więc twórcy postanowili zachować się jak dokumentaliści i zdjęcia były realizowane w Krakowie, Poznaniu, Lourdes i Opactwie Benedyktynów w Alpach Francuskich. Spektakl na tym nie skorzystał. Widzowie też nie zyskali.
Warto przywołać anegdotę: Pan Bóg mówi do korzącego się przed nim artysty: „Ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze!".