Najmocniej cenił uczciwość
Zmarł Kazimierz Kutz, wielka i barwna postać polskiego filmu oraz teatru. Miał 89 lat, od dłuższego czasu chorował.
— To jest moje ograniczenie, moje przekleństwo, moja religia — powiedział mi kiedyś. — Uciekłem ze Śląska. Od nędzy, gwałtu, cierpień. Od paranoi: ojciec w powstaniu, a brat, ciężko ranny, w Wehrmachcie. Od brudu i pseudookupacji komunistów. Chciałem być wolnym człowiekiem. Wyjechałem „do Polski”, wykształciłem się, coś osiągnąłem. Ale nie można się wyrzec własnych genów.
Zawsze podkreślał, że jest jak Ślązacy „dupowaty”. — Bo my jesteśmy prości — mówił. — Nie nauczyliśmy się skurwysyństwa, ceniliśmy uczciwość.
Przekorny debiutant
Urodził się w 1927 roku w Szopienicach. Jego dziadek Jan Kamiński zginął w kopalni, matka Anastazja z mężem Frankiem Kucem miała trzech synów i dwie córki. To ona — dzielna i światła — rozbudziła w dzieciach ciekawość świata.
W czasie wojny Kazimierz został wysłany na przymusowe roboty do Bolesławca, trafił do przyzwoitej rodziny, która chciała go adoptować, ale on nie chciał zostać Niemcem. Wrócił do Szopienic. I do szkoły. Pochłaniał książki, chciał być pisarzem, ale bał się, że na Jagiellonkę się nie dostanie, dlatego wybrał szkołę filmową. W szkole ciężko harował. Potem znalazł się na planie jako asystent Andrzeja Wajdy przy Pokoleniu i przy Kanale.
W 1958 roku zrobił pierwszy film. Krzyż walecznych składał się z trzech nowel. Druga wojna światowa. Młody żołnierz, który dostaje Krzyż Walecznych i kilka dni urlopu, czuje się bohaterem. Ale w rodzinnej wiosce zastaje tylko zgliszcza. Do polskich żołnierzy przyplątuje się pies nazista z hitlerowskiego obozu zagłady. Po wyzwoleniu młoda wdowa po dowódcy cieszy się szacunkiem mieszkańców miasteczka, dopóki nie zakochuje się w chłopaku, który zjawia się w miasteczku. Kutz odpatetyczniał wojnę, mierzył się z narodowymi mitami.
Po jego debiucie krytycy pisali, że poszerzył paletę polskiego kina, wprowadzając motywy plebejskie. Na przekór im zrobił więc Nikt nie woła. Bohater tego filmu z 1960 roku był przeciwieństwem Maćka Chełmickiego. Nie wykonał wyroku wydanego przez podziemie, lecz uciekł na ziemie zachodnie. Kutz opowiedział „nieprawomyślnie”o ludziach zagubionych w nowej rzeczywistości. Dostał zakaz pracy. Ludzi z pociągu robił początkowo incognito. Potem powstały m.in. Milczenie, komedia muzyczna Upał, sensacyjne Ktokolwiek wie…, obyczajówka Skok.
A w 1967 roku wrócił na Śląsk. — Profesor Tazbir powiedział mi kiedyś: „Proszę pana, my nic o Śląsku nie wiemy”. A dramat polega na tym, że nie chcemy się o nim niczego dowiedzieć — mówił mi.
Śląski tryptyk
Chciał o Śląsku opowiadać. Zaczął kręcić tryptyk, który na zawsze pozostanie w historii polskiego kina. Sól ziemi czarnej (1969) to film o II powstaniu śląskim. Górnicza rodzina Basistów — ojciec i siedmiu braci — walczy tu o polskość swojej ziemi. Akcja zrealizowanej dwa lata później Perły w koronie toczyła się w latach 30. Kutz przywołał historię górników, którzy strajkują, gdy niemiecki właściciel chce zamknąć kopalnię. Ludzi, którzy gotowi są za kopalnię umrzeć: jeśli dyrekcja postanowi zalać szyby wodą. W tle tego strajku jest opowieść o miłości górniczej rodziny. Zamknęły śląski tryptyk Paciorki jednego różańca. W nakręconym w 1979 roku filmie wszystko działo się współcześnie. Jego bohaterem był stary górnik, który nie wyraża zgody na wysiedlenie ze swojego domu, gdy w miejscu starego, kopalnianego osiedla ma zostać wybudowane nowoczesne blokowisko.
Do spraw śląskich Kazimierz Kutz wrócił po 15 latach. W 1994 roku pokazał dwa filmy. W Zawróconym opowiedział o dojrzewaniu do wolności i podziałach przechodzących nawet przez jedną rodzinę. W Śmierci jak kromka chleba — o tragedii w kopalni Wujek. To było ważne rozliczenie ze stanem wojennym. Nikt się na podobne dzieło nie zdobył. On sam kochał ten film.
— Jestem pewien, że on z upływem czasu będzie zyskiwać, bo ma walory artystycznego dokumentu. Kiedyś ludzie będą się z niego dowiadywać, czym był stan wojenny — powiedział.
Kazimierz Kutz miał też inne twarze. W latach 70. stworzył w Katowicach zespół Silesia. Żeby powstały tam m.in. filmy: Na wylot Grzegorza Królikiewicza, Sanatorium pod Klepsydrą Hasa, Przepraszam, czy tu biją Piwowskiego, prowadził wciąż gry z decydentami i cenzurą.
Pożegnanie z kinem
Sam z kinem pożegnał się jeszcze w 1995 roku. Bohaterem Pułkownika Kwiatkowskiego był lekarz, który przez przypadek został uznany za wysokiego rangą oficera UB, wiceministra bezpieki. I uratował wielu ludzi. Kutz odrzucił martyrologię, posłużył się językiem pełnym humoru, a jednak z ekranu wiało grozą.
W 1997 roku zrobił jeszcze serial Sława i chwała według powieści Iwaszkiewicza. Potem pracował w teatrze, który zawsze kochał. A w nowym wieku zajął się też pisaniem niepokornych felietonów dla katowickego oddziału „Wyborczej”, wydał też książkę Piąta strona świata.
A wreszcie miał jeszcze jedną twarz. — Drzemie we mnie naiwny patriota i społecznik — przyznawał. W 1997 roku wszedł do Senatu jako kandydat bezpartyjny z listy Unii Wolności. Pracował w Sejmie do 2010 roku. Ale i potem nie stanął za kamerą.
— Skończyłem tę działalność — mówił. — Strasznie dużo się nareżyserowałem, z teatrami telewizji było tego z 60 tytułów.
Cieszył się życiem, na które przedtem nie miał czasu. Kochał swój dom pod Warszawą. Jego najmłodszy syn urodził się, gdy miał 62 lata. Miał też dwie córki i drugiego syna. Był z dzieci dumny.
W ostatnich latach Kazimierz Kutz pokonał ciężką chorobę. Ale miał głęboką świadomość upływającego czasu. — Starość po prostu jest — mówił. — I jest okropna. Nie ma na to rady. Żadnej. Podobnie jak na śmierć. Ze śmiercią jest jak ze wściekłym psem, którego ma się w domu. Chce się go oswoić, podporządkować sobie, ale jak?
Śmierć przyszła po niego kilka dni przed świętami, które tak bardzo lubił. Ale mało kto zostawia po sobie tak barwne, piękne wspomnienia jak Kazimierz Kutz. No i są jeszcze filmy. Dopóki je będziemy oglądać, on również będzie z nami.