Ja, Hamlet
Teatr gra Hamleta. Nie jest to zwykły teatr i Hamlet zda się niecodzienny. Jesteśmy oto w Teatrze Ochoty, który tą premierą świętuje swoje 15-lecie. Dziwne 15-lecie, kłębiące się pomysłami, nietradycyjną, często pionierską działalnością, pomysłami, na jakie nie stać teatrów zasiedziałych, szacownych, skostniałych. W tym teatrze wszystko się może zdarzyć — spektakl i dyskusja po nim, przedstawienie dziecięcej scenki, międzynarodowy warsztat dla pedagogów, niedziela dla rodziców, wreszcie — choć nie na ostatku — wielka akcja Szekspirowskiego Lata Zamojskiego, prowadzona z taką konsekwencją od 10 już lat.
Teraz Szekspir na Reja. W tej siedzibie, wywalczonej dopiero przed rokiem(!). Pierwszy Szekspir warszawski Teatru Ochoty, bo — jako się rzekło — co roku dawali Machulscy premierę w Zamościu, a był tam Hamlet z Januszem Leśniewskim w roli tytułowej, w 1977 — wielki fresk plenerowy. Teraz — ściszone, kameralne przedstawienie na małej domowej scenie stołecznej, przedstawienie bardzo współczesne, czym może szokować purystów, a czym zjednuje tłumnie obecną młodzież. Machulski dość odważnie poczyna sobie z tekstami, można rzec, że kroi bez litości. Dość powiedzieć, że Fortynbras wcale nie pojawia się w finale jako godny duńskiej korony następca Klaudiusza. Historia nie wkracza na scenę. Bo nie jest potrzebna.
Hamlet Machulskiego to historia gabinetów władzy i zwykłych ludzi, uwikłanych w politykę, miłość, w życie. Nie ma historycznego kostiumu (także dosłownie, panowie noszą się wieczorowo, panie modnie, w „nietoperzach”). Należało się tego spodziewać — z afisza zniknął nawet podtytuł: „królewicz duński”.
Kim więc jest Hamlet? Młodym człowiekiem, przeżywającym rozterki swego czasu. Gdyby nie elegancja, jaką cała ta historia zawdzięcza językowi Szekspira, można by rzec, iż jest to pop-Hamlet. Bawi się, igra z losem, kpi, drwi, szydzi — wszystko to w desperackim proteście przeciwko regułom gry świata dorosłych. I taki jest Tomasz Mędrzak, który uniósł trud tej roli, zrozumiał intencje reżysera, i — co godne najwyższego uznania — nie przeszarżował, nie przeholował z tą bliskością nam, współczesnym.
Przedstawienie jest wartkie i niesie sporo zaskoczeń. Najpierw — w zgodzie z tym, co Machulski chciał powiedzieć, że mianowicie i rządy, i życie bywają tragikomedią — kilka komediowych wręcz pomysłów. Na przykład zmiana na tronie — to zmiana fotoreporterów. Sam tron zresztą, wielkiej urody, jest jedynym akcentem scenograficznym, niezwykle sensownie pomyślanym.
Dalej jest udział grupy mimów (Warszawski Teatr Pantomimy) — odświeżający znaną scenę popisów trupy wędrownej. Jest monolog Hamleta na leżąco, ale tego można było się spodziewać, kiedy koturny zostały wyrzucone do rupieciarni przeszłości. Jest elektroniczna i świetnie współtworząca klimat tego przedstawienia muzyka Marka Bilińskiego. Jednym słowem jest wiele spraw wartych uwagi i zastanowienia w tym innym Hamlecie. Prostym, czytelnym, niektórzy powiedzą — uproszczonym. Wasza wola oceniać…