Siła tajemna
Należę do pokolenia, które pierwsze teatralne Wesele mogło obejrzeć na scenie dopiero u progu dorosłego życia. W 1955 r. miałem 24 lata, Wesele Maryny Broniewskiej, Jana Świderskiego i Andrzeja Pronaszki w późniejszym Teatrze Dramatycznym w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki było moją pierwszą przygodą ze scenicznym Wyspiańskim. Kilka miesięcy wcześniej takim samym pierwszym Kordianem był Kordian Słowackiego w reżyserii Erwina Axera w Teatrze Narodowym, tego samego roku, w listopadzie zobaczyłem Dziady Aleksandra Bardiniego w Teatrze Polskim. Też po raz pierwszy.
Byliśmy wtedy jako widzowie szczęśliwi. Zmierzch socrealizmu pozwolił nam, widzom, odzyskać wielki dramat narodowy. Pozostało w nas przekonanie, że bez tego repertuaru nie ma naszego teatru. Oczywiście wiem już dzisiaj, że nie wystarczy na co dzień sama obecność tych tekstów w teatrze, że tamto „wzruszenie” nie jest nam dane raz na zawsze, że to, co dla nas kiedyś było świętem, może spowszednieć, poszarzeć, może zniecierpliwić nawet, gdy krawcy przejmą rolę Fidiasza, bo spaprać w teatrze potrafimy wszystko, klasykę narodową, pogodny bulwar, rewię. Niedorzeczne może być także Wesele, choć akurat ten tekst zepsuć chyba najtrudniej.
Spytano mnie, czy mam „swoje” Wesele. Czy powinienem mieć? Jakąś, jedną, wzorcową realizację, świetną po wsze czasy, „Wyspiańską” i dzisiejszą jednocześnie, pokorną wobec wizji krakowskiego poety i odważnie współczesną, po trosze klasyczną, po trosze współczesną, z poruszającym pomysłem inscenizacyjnym i z dziesiątkiem zniewalająco wspaniałych ról?
Nie mam. Pamiętam tamto Wesele z Dramatycznego — bo było pierwsze. Pamiętam poznańskie Wesele Tadeusza Byrskiego ze scenografią Piotra Potworowskiego z 1959 roku. Trzy Wesela z 1963 r., jakże różne, krakowskie Andrzeja Wajdy, warszawskie Adama Hanuszkiewicza, szczecińskie Józefa Grudy. Wesele Lidii Zamków. Pierwsze, łódzkie Wesele z 1969 r. Jerzego Grzegorzewskiego. Przejmująco wzruszające Wesele polskiego amatorskiego teatru Hausvatera ze Lwowa, pokazane na festiwalu dramatu polskiego w Moskwie. Film Andrzeja Wajdy z 1972 r., który po raz pierwszy trafił z Weselem także do zagranicznej widowni. A jeszcze fragment Wesela w Aktach Jerzego Jarockiego. A niedawne Wesele Krzysztofa Nazara. A jeszcze…
To były dla mnie ważne przedstawienia. Nie chcę tłumaczyć dlaczego. To nie jest bowiem problem teatrologiczny ani nawet pytanie, o to, jak każdy z twórców tych ważnych zapewne realizacji interpretował Wyspiańskiego. Wpisały się te przedstawienia w różne chwile naszej zamkniętej już przecież przeszłości, przypominając jednocześnie, że te „przeklęte problemy” tak genialnie spisane przez Wyspiańskiego trwają w Polsce nieprzerwanie, obojętnie, czy będziemy w Weselu szukać pamfletu, wzruszenia, przestrogi, oskarżenia, usprawiedliwienia. Jest w Weselu bowiem jakaś siła tajemna, która zmusza nas do dramatycznego, na wpół drwiąco, na wpół serio postawionego pytania: „I co?”.
Trudno i darmo: na samym początku naszego stulecia ten krakowski artysta napisał nam nasz najważniejszy dramat XX wieku.