Artykuły

Idźcie na „Equusa”

Cokolwiek to nudnawa i naciągana sztuka — pisano gdzieś u nas protekcjonalnie o Equusie (Koniu) Petera Shaffera. Skądinąd znów dowiedziałem się, że znany angielski dramaturg, autor popularnej u nas Czarnej komedii, tym razem nabiera publiczność, komercjalne spekuluje modną konfekcją literacką. Na szczęście, ogromna większość czytelników i widzów bez skrepowania przyznaje się do ogromnego wrażenia, jakie robi na nich ta znakomicie napisana sztuka. A takich nie pojawia się wiele w światowej dramaturgii.

Opowieść Shaffera jest niezwykle frapująca, by nie rzec sensacyjna. Doświadczony psychiatra, dr Dysart, rekonstruuje przebieg wydarzeń z życia siedemnastolatka, którego nieokiełznana nadwrażliwość doprowadziła do czynu desperackiego. Wnikając w lęki, tęsknoty i namiętności Alana, w świat jego wewnętrznych przeżyć, odkrywając rodzinne konflikty i przywołując inne okoliczności prowadzące do nerwicy chłopca, lekarz sarn popada w głęboki kryzys zawodowy i osobisty. Ugina się pod ciężarem własnych uśpionych trosk, pragnień i wątpliwości. Pragnienie ucieczki narasta w nim z tym większym nasileniem, im głębiej rozumie swojego młodocianego pacjenta. I on tęskni w gruncie rzeczy do życia, miłości, do cierpień z namiętności, do złudzeń. Wie teraz, że niosąc chłopcu pomoc, skazuje go na życie „bezbolesne”, na „normalność”; że odbiera mu jego jedyny i największy skarb — pozbawia go autentyczności.

Teatr Ateneum wprowadził bestseller dramaturgiczny lat siedemdziesiątych na swą nocną scenę — Atelier. Equus pojawił się tam bez specjalnego rozgłosu, grany jest raczej rzadko, dla niewielkiej widowni; jakby wstydliwie. Niepotrzebnie, bo przedstawienie wychodzi naprzeciw żywym i u nas niepokojom psychologicznym; jest znakomite, godne udostępnienia szerszej widowni. Liczyć może na długi żywot.

Spektakl reżyserował Andrzej Rozhin, nie trzymając się zresztą zbyt kurczowo bogatych, wyczerpujących didaskaliów autorskich z tekstu Shaffera. Wraz z parą scenografów — Marcinem Jarnuszkiewiczem i Krzysztofem Kelmem, pozostał wierny naturalistycznej konwencji dramatu, rezygnując j także (i słusznie) z animalistycznych imitacji sugerowanych przez Shaffera. Konie żyją w rozedrganej wyobraźni Alana: ich motyw powraca subtelnej muzyce Andrzeja Zaryckiego; pojawiają się w doskonałych dialogach i opowiadaniach (autorkami jędrnego, dosadnego tłumaczenia są Zofia Chądzyńska i Jolanta Grynkiewicz.). Equus pozostaje dzięki takiemu zabiegowi symbolem uniwersalnym, niezmaterializowanym przedmiotem tęsknot chłopca i lekarza, i wszystkich innych — mniej lub bardziej skażonych rażeniami naszej pozornie humanistycznej cywilizacji, osamotnionych, nieszczęśliwych.

Tym trudniejsza okazała się rola Alana Staranga, powierzona w Ateneum młodziutkiemu Michałowi Bajorowi z warszawskiej PWST. Trzeba jednak widzieć, jak wspaniale radzi on sobie z budowaniem niespokojnego portretu psychologicznego młodocianego neurastenika; z jaką żarliwością, prawdą zachowań i wrażliwością zarazem. Piękna, niezapomniana rola — piękny start młodego Bajora w zawodzie aktorskim!

Jerzy Kamas bez najmniejszego trudu niesie na swoich barkach największy ciężar narracji. Aktor wyposażył dr. Dysarta w cały swój wrodzony spokój, chłód, siłę i męskość. Może więc dlatego tak bardzo zaskakuje chwilami słabości, wahań i załamań, jakimi wzbogaca postać psychiatry. Świetna rola, znanego aktora.

Dramaturg daje zresztą satysfakcję i innym aktorom. Wszystkie role w Equusie są atrakcyjne dla wykonawców, dobrze napisane i dobrze grane; również drugoplanowe: Barbary Bursztynowiez (dziewczyny Alan), Katarzyny Łaniewskiej (matki Alana), a nawet epizody Bohdana Ejmonta, Hanny Gizy i jeszcze jednego studenta w tym przedstawieniu — Jacka Borkowskiego (PWST).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji