Artykuły

Z Brelem i bez Brela

Po sukcesie widowi­ska muzycznego Złe zachowanie w wykonaniu regorocznych dyplomantów PWST w Warszawie. wystawionego gościnnie na scenie Teatru „Ateneum” w Warsza­wie, ten sam teatr postanowił jakby zdyskontować powodze­nie mini musicalu i zaproponował kolejną śpiewaną premierę — Piosenki Brela.

Przetłumaczył je Wojciech Młynarski. Scenariusz napisał Emilian Kamiński. Obaj podjęli się reżyserii całości. Opracowanie muzyczne należy do Janusza Stokłosy. Scenografia — Marcin Stajewski. Choreografia Janusza Józefowicza (autora układów tanecznych w Złym zachowaniu).

Śpiewają: Agnieszka Fatyga, Grażyna Strachota, Michał Bajor, Emilian Kamiński, Marian Opania.

Dlaczego właśnie Jacques Brel?

Wojciech Młynarski tak to uzasadnia w programie:

„Gdybym miał wymienić naj­wybitniejszych moim zdaniem śpiewających poetów w histo­rii gatunku, to obok Berangera z epoki dawno minionej obok Okudżawy, Wysockiego Brassensa. Cohena i Dylana wymieniam Jacquesa Brela. Jego dzieło było wspaniałe, jego kreacje twórcze niepowtarzalne i kompletne. To jakby teza, którą postaram się udowodnić, pisał wszędzie: w kawiarni na dworcu, na ławce w parku. Tu­zinami wyrzucał z siebie tek­sty, tryskał pomysłami. I wciąż nie był rozumiany. Mieszczańska publiczność nie akceptowała jego piosenek niejednokrotnie reagując gwizdami. Brel długo szturmował paryską publiczność aż do sukcesu w pa­ryskiej Olimpii, przed wy­brednym, snobistycznym wi­dzem, który zorientował się, że ten nieładny, tyczkowaty Belg ma coś bardzo ważnego do powiedzenia.

Brel śpiewał swoje spostrze­żenia na temat życia, miłości, śmierci, przyjaźni, starości i w ogóle szeroko pojętej ludzkiej kondycji. Wybrał formę piosen­ki bardzo tradycyjnej, wywiedzionęj z muzyki ludowej i z podmiejskich zabaw i z salono­wego, slow-foxa, a wszystko to było trochę pretekstowe i my­lące, że owa forma muzyczna nie była ani przez chwilę for-mą samą w sobie, lecz służyła przede wszystkim celowi nadrzędnemu — pięknemu, mądre­mu, poetyckiemu tekstowi. Piosenki Brela wyrażały uczucia w stanie znacznego na­tężenia, obca mu była wszelka letniość. Z pasją atakował hi­pokryzję i głupotę, brał w obronę ludzi starych, i słabych, ośmieszał i zwalczał przemoc. Zrewolucjonizował banalną piosenkę miłosną, zmieniając jej język na bardzo nieraz bru­talny, wyprowadził ja z mgieł i zeschłych liści w konkretne, życiowe sytuacje. Jego satyra nie oszczędzała nikogo i nicze­go, był odważny. Za piosenkę Flamandowie był na długo wyklęty we Flandrii i miał tam zakaz występów. Jego prawdziwą obsesją był wielokrotnie poruszany temat śmierci. Za wartość najpiękniejszą uważał przyjaźń poświecił jej liczne strofy. Całe pokolenie startujące w latach 60-tych od­nalazło w tych piosenkach sie­bie — swoje pasje, ambicje, miłość, nienawiść, obsesje. Lęki wreszcie.

Minęło sporo lat przez któ­re terminowałem w fachu „tekściarza” i tłumacza piosenek, zanim odważyłem się tłu­maczyć Brela. W przedstawie­niu na Scenie „61” w „Ate­neum” znalazły się te piosen­ki Brela, poza małymi wyjątkami, które najbardziej lubię. Odnawiają one we mnie wiarę w możliwość piosenki jako gatunku. Brel już raz wyszedł zwycięsko z konfrontacji z „ye-ye” W dobie rockowego ogłuszenia i odmóżdżenia po­zwalamy sobie przypomnieć piosenki Brela”.

Na maleńkiej scenie w czar­nym okotarowaniu przy ciemnym oświetleniu pojawiają się i znikają żywe obrazki na któ­rych widzimy całą piątkę wykonawców Piosenek Brela także w czwórkach, trójkach, dwójkach i pojedynczo. Za ni­mi, ukryty za kulisa zespół muzyczny. Zespołowe interpretacje aktorsko-wokalno-tanecz­ne są w większości bardzo udane. Dobrze zestrojone głosy, ciekawe rozwiązania ruchowe (nieszablonowe układy choreo­graficzne Janusza Józefowicza) i wielka dyscyplina aktorów. Wszyscy ubrani na ciemno (czarne suknie, czarne koszule, czarne garnitury, czarne buty) tworzą swoisty „czarny teatrzyk piosenki”, w którym śpiewają, grają, tańczą piękne, znakomite tekstowo i muzycznie piosenki Jacquesa Brela w tłuma­czeniu Wojciecha Młynarskiego. W części pierwszej słuchamy 10 piosenek, w drugiej 15, wszyst­kie mocne wyrazowo, trafnie ustawione w takiej a nie innej kolejności, łączące się ze sobą tematem, problemem, klima­tem…

Interpretują je trzy wyraźnie określone indywidualności: Maarian Opania (najstarszy wiekiem i doświadczeniem, pro­sty i szczery, zawsze celnie tra­fiający w sedno śpiewanych tekstów), Emilian Kamiński (średni wiekiem i doświad­czeniem, znany z rzemieślni­czej afektacji doprowadzanej czasami aż do clownady, tym razem wyciszony, poważny.

Bajor (najmłodszy z. panów, najlepiej śpiewający, z każdej piosenki potrafiący zrobić maj­stersztyk) oraz dwie panie: Agnieszka Fatyga (zna­na z tego, że potrafi śpiewać każdą technika wokalną, co w przypadku, zbyt efektownego wykonania utworów Brela spra­wia wrażenie nieporozumienia). Grażyna Strachota (naj­młodsza w tym towarzystwie, ale już bardzo sprawna techni­cznie, z wdziękiem scenicznym, choć jeszcze bez rysy wskazu­jącej na zalążek pewnej oso­bowości).

Cały spektakl Piosenek Bre­la obok wspaniałych, mądrych tekstów i przeważnie mocnej, drapieżnej, porywającej muzyki, tworzących małe arcydzieła sztuki nazywanej piosenką, zdobywają sobie na nowo ko­lejne pokolenie publiczności. Ale aby mogły ją zaintereso­wać, muszą być odpowiednio wykonane. Spektakl opiera się na kunszcie wykonawców na ich bardziej lub mniej intere­sujących propozycjach wokalno-aktorskich i choć tworzą oni to widowisko jako zespół, to jednak pracują na swoje po­wodzenie lub porażkę indywi­dualnie.

Agnieszka Fatyga, od kilku lat próbuje sił w piosence aktorskiej, wokalistyce operowej, aktorstwie teatralno-telewizyjnym. Okrzyknięta jeszcze przed tegorocznym Festiwalem Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu jako „najlepiej śpiewająca aktorka w kraju” po kilku sukcesach wokalnych (Śpiewnik domowy w reż. Adama Hanuszkiewicza) i kil­ku porażkach aktorskich (ostatnia w łódzkiej Legendzie, w której wystąpiła w roli Wandy, potraktowanej przez nią jak dziewczę z łąki przy dworze, a nie córka króla Kra­ka (znalazła się obecnie w kry­tycznym momencie swojej bły­skotliwej kariery. Ma wyszko­lony na 6-letnich studiach wo­kalnych w AM w Warszawie (klasa prof. Alicji Dankowskiej) głos, który przy zadaniu czysto operowym jest tylko jednym z przeciętnych sopraników liry­cznych z przebłyskami kolora­tury i nie udźwignie całej par­tii operowej. Fatyga wie o tym dlatego nie myśli o śpiewaniu w teatrze operowym. Nie nada­je się również do operetki, bo jej głos nie ma potrzebnej tam lekkości, swobody kolorytu, a jego właścicielka nie ma rów­nież potrzebnego tam wdzięku. Może znalazłby zastosowanie w musicalu, tylko gdzie te musicale? W piosence estradowej są lepsze od Fatygi zawodowe piosenkarki, pozostaje więc piosenka aktorska, kabaret i śpiewane widowisko teatralne.

Ale Fatyga zdążyła już nie­stety nabrać pewnej maniery, która powoduje, że wszystkie piosenki śpiewa jednakowo. W większości z nich chce zade­monstrować swój szkolony głos, co słuchacze odbierają na we­soło, myśląc, że aktorka robi parodię śpiewaczek operowych. W jednym z wywiadów Fatyga przyznała się do tego iż za­uważyła że robi parodie samej siebie. Po obejrzeniu aktorki-śpiewaczki-parodystki w Brelu ze smutkiem stwier­dziłem, że maniera wokalna i aktorska pogłębiły się co po­woduje, że Fatyga wyraźnie nie przystaje do poetyckiego spek­taklu. Miała w nim śpiewać tylko jedną piosenkę (Nie opu­szczaj mnie), ale wywalczyła ich kilka, jak się okazało — niepotrzebnie. Piosenki Brela interpretuje według klucza za­stosowanego przy Brechcie i piosenkach własnej kompozycji, tych, które śpiewa o pierwszej nad ranem w kabarecie J. T. Stanisławskiego (w tandetnym, bzdurnym programie Um-Pa-Pa). Publiczność na premierze prasowej przyjęła aktorkę chłodno, w kawiarni prawie niegrzecznie.

Warto więc zastanowić się nad dalszym kształtowaniem talentu tego outsidera (jak sama siebie nazywaj), aby mogła się poczuć dobrze i pewnie w jednym, wybranym gatunku, bo porywając się na wszystko (o­becnie myśli o karierze filmo­wej) zostanie pewnego dnia z przysłowiową „ręka w nocni­ku”. Szkoda byłoby jeszcze jed­nego nietuzinkowego talentu, który zmarniał zanim się roz­winął. Występ Agnieszki Faty­gi w Piosenkach Brela to poważne ostrzeżenie dla niej sa­mej i dla tych., którzy są zain­teresowani tym co robi.

Grażyna Strachota dy­plom aktorski zrobiła w ub. roku w warszawskiej PWST. W „Ateneum” występuje gościnnie (jest na etacie w Teatrze Dramatycznym),pewnie dlatego, że umie śpiewać i robi to dobrze, a nie tak łatwo w teatrze o młodą aktorkę z głosem, potra­fiącą śpiewać. Strachota robi to prosto, sympatycznie, z wdziękiem, oszczędnie i skromnie. W pastiszowych fragmen­tach piosenki Flamandowie pokazuje mezzosopran, który albo z natury jest postawiony lub zaczął być szkolony. Co prawda w otoczeniu znakomitych, doświadczonych kolegów blednie, ale jako debiutantka wychodzi ze swego zadania obronną ręką.

Michał Bajor śpiewa od niepamiętnych czasów (Zielona Góra, Kołobrzeg, Opole, Sopot) dziś ma opanowany warsztat wokalno-aktorski do perfekcji. Jego głos, choć niezbyt ładny w barwie i niezbyt duży (w dniu premiery niedysponowany, z ra­ną na strunie, czego nikt nie zauważył) fascynuje i przykuwa uwagę. Jeżeli dodamy bo­gate wnętrze aktora, inteligen­cję aktorską, pasje tego co ro­bi, to wiadomo, że do czynie­nia mamy z. prawdziwym talen­tem najwyższej próby. Bajor zbiera największe brawa, góru­jąc nad pozostałymi wykonaw­cami dosłownie wszystkim, co potrzebne do sukcesu w śpie­wającym spektaklu. Być może sposób jego interpretacji Brela jest aż nazbyt popisowy, zbyt techniczny, ale przy koncepcji właśnie takiego potraktowania spektaklu, ma to swoje uzasad­nienie.

Emilian Kamiński dyspo­nuje wspaniałymi warunkami głosowymi, o czym można się było przekonać podczas jego brawurowych występów w warszawskim Śpiewniku do­mowym w powtórzeniu frag­mentów min. na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi, I dobrze się stało, że aktor dał się na­mówić na większe i częstsze śpiewanie. Gdyby tak jeszcze znaleźli się twórcy piosenek, którzy zechcieliby pisać utwory specjalnie dla Kamińskiego, z uwzględnieniem jego rzadko u aktorów spotykanych warun­ków głosowych, to z pewnością przybyłby nam kapitalnie śpiewający aktor, z ogromnymi predyspozycjami do śpiewania nie tylko piosenki aktorskiej, ale musicalu i dalej… Kamiń­ski nie pokazuje w Piosen­kach Brela wszystkich możli­wości, świadomie ustępując ko­legom, nie zapominając, że jest reżyserem spektaklu, bo Wojciech Młynarski wniósł w ca­łość nieco inny wkład.

Marian Opania znakomi­ty, uznany aktor, śpiewający rzadko. Choć dysponuje głosem niewielkim, to w jakiś pyszny sposób potrafi nim operować, jak wspaniale interpretuje swo­je piosenki, używając najprost­szych środków: jak umiejętnie podkreśla to co istotne lub naj­ważniejsze w tekście. Wystar­cza ruch głowy, zawieszenie głosu, jeden gest…

Najdojrzalszy aktorsko wśród całej piątki, najstarszy wiekiem (pamiętny „wieczny chłopiec polskiego kina”), ale też najprawdziwszy w tym co śpiewa i jak to robi. Opania jest chyba najbliższy temu co prezentował w swoich piosen­kach Jacques Brel. I choć wo­kalnie pozostaje jakby w cieniu za miotającą się po scenie sa­taniczną i perwersyjną (?) wy­myślona i sztuczna Fatyga, przy perfekcyjnym, lecz zim­nym Michale Bajorze niknie głosowo przy Emilianie Kamiń­skim, wygląda jak wujek lub ojciec Grażyny Strachoty, ale dzięki niemu przedstawienie na „Scenie 61” nabiera głębszego znaczenia i szerszego wymiaru gdy pojawiał się na scenie, nikt nie myślał o tym jak za­śpiewa lub zagra kolejną piosenkę, lecz o czym aktor śpie­wa i co z tego śpiewania wyni­ka, także dla słuchacza.

Piosenki Brela, w których jest wiele z Brela i trochę bez Brela to ładny, wzruszający momentami, bardzo profesjonal­nie zrobiony spektakl, który na pewno długo będzie się cieszył powodzeniem wśród widzów nie tylko Warszawy, bo przy sza­lenie oszczędnej scenografii mo­żna go pokazywać na wielu małych scenach i estradach kraju. Chyba, że ktoś wpadnie na pomysł, aby go zarejestro­wać w TV i pokazać ogólno­polskiej widowni, tylko, że wtedy straci sporo ze swego specyficznego klimatu, nastroju.

Bezpośredni kontakt aktora z widzem nie został jeszcze ni­czym zastąpiony i nic nie za­powiada zmiany. Publiczność odbiera przedstawienie w ogromnym skupieniu, dając się prawie zahipnotyzować akto­rom, którzy odnieśli tu duży sukces. Złe zachowanie było hymnem młodości i zespołowe­go tworzenia, Piosenki Brela są popisem kilku indywidual­ności i wysokiego już stopnia wtajemniczenia w aktorskie śpiewanie. Łodzianie będą mo­gli obejrzeć Piosenki Brela u siebie, jako że goście z War­szawy zostali tu zaproszeni i zaproszenie przyjęli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji